Na początek chciałbym przeprosić za opieszałość. Minęło więcej niż pół roku od czasu mojego ostatniego posta i zdążyłem nawet zapomnieć o blogu. No nieźle, przywitałem się i wyszedłem, ale już wracam. Wszystko się powoli zmienia. Wracam na bloga, bo dużo się zmieniło.
To widać już chociażby po tytule posta. Sprzedałem swojego starego i nieco zmęczonego współpracą ze mną Sonego Ericssona Live with Walkmana. Był to bardzo dobry telefon, ale pod koniec użytkowania zaczął płatać mi figle - wyjście jack doprowadzało mnie do szewskiej pasji, a klapka już tak trzeszczała, że ojej. Ponadto był sfatygowany z zewnątrz - poobijana obudowa z odpryskującym lakierem nie wróżyła długiej współpracy. Potrzebowałem wreszcie czegoś nowego, co mnie zaskoczy szybkością działania, posiadanymi funkcjami, a poza tym nie naruszy w jakiś straszny sposób mojego portfela.
Przejrzałem wiele ofert telefonów do 800 złotych i tak trafiłem na Motorolę Moto G 2 za... 799 złotych. Gdy tylko zobaczyłem ten telefon, zainteresowałem się nim. Miał wszystko, czego mi trzeba było - wystarczająco duży ekran (5 cali), niezły jakościowo aparat (8 megapikseli z tyłu i 2 z przodu) i długo oczekiwany przez obserwatorów nowych modeli Motoroli slot na karty pamięci. Długo się nie zastanawiałem i zamówiłem ten telefon. Następnego dnia wreszcie dostałem go w swoje ręce!
Zawartość pudełka - kolokwialnie mówiąc, dupy nie urywa. Jest telefon, kabel USB i kilka papierków. Dziękuję, to wszystko. Okazuje się, że tak jest dlatego, iż europejscy klienci Moto G nie dostają w swoim pudełku niczego więcej poza wymienionymi przedmiotami. Co innego natomiast w USA - tam dostaje się ponadto słuchawki i kostkę do podłączenia telefonu do gniazda sieciowego. Cóż, tniemy koszty.
Tego jednak nie można powiedzieć o samym telefonie. Trzyma się pewnie w ręce pomimo swoich dużych rozmiarów. Dodatkowo użytkownik odczuje komfort z powodu miękkiej, gumowanej klapki z tyłu. Ma ona pośrodku małe wgłębienie z logo Motoroli, w które idealnie wpasowuje się mój palec wskazujący. Ciekawe, czy to celowy zabieg. Pod klapką jest bateria, której nie da się wymienić, slot na karty pamięci microSD i dwa wejścia na karty microSIM (dotyczy wersji XT1068 - inna ma jedno wejście, za to obsługuje standard LTE). U góry dostrzeżemy wyjście jack 3,5 mm, a u dołu złącze microUSB. Z tyłu nie znajdziemy niczego poza obiektywem aparatu, diodą LED do doświetlania zdjęć i rzeczonym wgłębieniem. Nie ma nawet głośników! Dlaczego? Bo są one z przodu, no przecież. Jeden znajduje się nad ekranem, a drugi analogicznie pod nim. Z przodu mamy także drugą kamerkę o rozdzielczości 2 megapikseli do słitek czy tam wideorozmów - jak kto woli.
Wreszcie można włączyć telefon. Cieszy oko ładna animacja wczytywania systemu, a powala z kolei szybkość tego procesu - pierwsza konfiguracja poprzedzająca uruchomienie Androida zajmuje mniej niż minutę. Być może jest to sprawka zastosowanego w telefonie układu opartego na czterordzeniowym procesorze Snapdragon 400 i karcie graficznej Adreno 305, a może jest to kwestia niemalże czyściutkiego Androida 4.4.4 KitKat, na którym działa Moto G (swoją drogą - Motorola obiecała już aktualizację do wersji 5, czyli Lollipopa - czekam z niecierpliwością). Razi mnie trochę ilość aplikacji Google na telefonie, ale najważniejsze, że klient nie jest zamęczany masą tzw. crapware'u, czyli "śmieciowego oprogramowania", tłumacząc dosłownie.
Zachwyciła mnie płynność działania systemu na tym telefonie. Zero przycięć, aplikacje wczytują się błyskawicznie i zawsze można liczyć na sporą rezerwę pozostałej pamięci RAM. Dobre oprogramowanie to również dobre zarządzanie energią - bateria mimo dużego ekranu i stosunkowo niewielkiej pojemności (2070 mAh) wystarcza na ponad dzień słuchania muzyki, czatowania w internecie i rozmów telefonicznych. Aparat robi dobre jakościowo zdjęcia, odwzorowuje naturalną kolorystykę środowiska, ale ma mały problem z ostrością umieszczonych dalej przedmiotów. Nagrania wideo wykonane tym telefonem są super. Dzięki dwóm mikrofonom dźwięk zapisuje się w dwóch kanałach, a w konsekwencji wszystkiego słucha się z przyjemnością. Gdy się zamknie oczy, można nawet dać się nabrać, że faktycznie np. jedziesz autobusem (mój pierwszy nagrany filmik pochodził z Solarisa Urbino 18 #896 z KPKMu Białystok, szczególnie dobrze znanego mieszkańcom GOPu i Krakowa - dzięki temu filmikowi niektórzy czuli się, jakby faktycznie jechali tym złomem, a nawet czuli jego wibrujące siedzenia). Rozmówcę słyszę bardzo dobrze, a on słyszy mnie równie świetnie (może nawet lepiej). Głośniki grają nieźle, ale denerwuje mnie jeden patent zastosowany przy okazji zamontowania ich z przodu. Motorola zdecydowała, że dla bezpieczeństwa użytkowników aktywuje i wymusza funkcję "narastający dźwięk dzwonka", aby żaden z klientów nie dostał ataku serca czy, co gorsza, głuchoty.
Poza malutkimi mankamentami, które nie irytują jakoś bardzo mocno, jest to telefon idealny. W cenie do 800 złotych próżno szukać czegoś lepszego. Po prostu trzeba to mieć. Soobar aprobuje.